• Kącik twórczości

        • Jeżeli ktoś z Was, Drodzy Uczniowie,

          pisze wiersze lub opowiadania, to zapraszam do publikowania ich na łamach tej strony.

           

          Imię i nazwisko autora: Adrian Kowalski

           Klasa: IV

           

           

          „PARSZÓW, MOJA MIEJSCOWOŚĆ”

          Czy to przeznaczenie,

          czy to jest przypadek,

          że w Parszowie mieszka,

          tata mój i dziadek,

          że mieszkał tu także,

          dziadek mego dziadka,

          z ojcem swym i dziadkiem?

          Oto jest zagadka.

           

          Parszów jest uroczy,

          wszyscy o tym wiemy,

          ale nie jedyne,

          to miejsce na ziemi.

           

          Ciągle więc rozmyślam,

          jaka to przyczyna,

          która ich tu wszystkich,

          od pokoleń trzyma.

           

          A może to sprawił,

          czar pierwszej uliczki,

          przy której jak grzyby,

          rosły kamieniczki?

          Może rzeka Żarnówka,

          czasem Kaczką zwana,

          co przez środek Parszowa,

          z wielką werwą rwała?

          Las, który chronił pradziadka,

          gdy ten z kolegami,

          w partyzanckiej walce

          toczył bój z Niemcami?

          Słynna kuźnia,

          jedyna na powiaty cztery?

          Wąwóz z młynem,

          gdzie dziadek chodził na spacery?

           

          I choć dzisiaj z Żarnówki

          ledwie strumyk mały,

          a z kamienic kamienie

          nawet nie zostały,

          choć kuźnia nie działa

          i młyn rozebrany,

          mnie również nie potrzebne

          żadne w życiu zmiany.

           

          Bo tu mam Emila i Radka,

          Marka i Damiana

          i szkołę do której

          chodziła też mama.

           

          Tu jest kościół drewniany

          najpiękniejszy w świecie,

          dlatego w Parszowie

          mnie również znajdziecie.

           

           

            „NASZA PRZYJAŹŃ”

          Masz zawsze czas na wspólne granie,

          I dzielisz się czasem swoim śniadaniem.

          Czekasz, gdy zostać mam po godzinach,

          I zawsze pamiętasz o mych urodzinach.

           

          Z każdej podróży kartki mi przysyłasz,

          A gdy mam egzamin, mocno kciuki trzymasz!

           

          O Twych tajemnicach nie mówię nikomu,

          A gdy jesteś chory, odwiedzam Cię w domu,

          Zawsze rozśmieszam Cię, gdy się smucisz,

          I wstać pomagam, gdy się przewrócisz.

           

          Zawsze też stoję po Twojej stronie,

          A kiedy trzeba - w Twojej obronie!

           

          To tak niewiele i tak wiele,

          Bo jestem Twoim przyjacielem!

           

           

          „PODRÓŻE CZWARTOKLASISTÓW”

          Już dobre trzy miesiące,

          Jesteśmy w dalekiej podróży.

          Płyniemy po morzu nauki

          I czas nam się troszkę dłuży.

           

          Lunetą zrobioną z zeszytu,

          Na Wyspy Świąteczne patrzymy.

          Zanim tam jednak dotrzemy,

          Wiele się namęczymy.

           

          Musimy przecież pamiętać,

          Skąd bierze się woda w chmurach,

          Jak potem trafia do ziemi

          I do strumieni w górach.

           

          Wszystko to jest nam potrzebne,

          By przeżyć różne przygody,

          W nieznanej i tajemniczej

          Wielkiej Krainie Przyrody.

           

          A gdy już każdy z nas pisać

          Będzie bezbłędnie potrafił,

          Przewędrujemy bezpiecznie

          Przez Puszczę Ortografii.

           

          Lecz tam - w Lasach Gramatyki

          Już nowe czekają zadania.

          Nazbierać musimy wyrazów

          I szybko układać je w zdania.

           

          I jeszcze przyjdzie nam walczyć

          U boku wielkich rycerzy,

          W zrobionej z geometrycznych figur,

          Wysokiej i ciasnej wieży.

           

          A potem obliczyć dokładnie

          Powierzchnię wieży i wzgórza.

          I odkryć wiele tajemnic

          O historycznych burzach

           

          A w trakcie tej naszej wyprawy

          Spotkamy postaci bez liku,

          Z którymi będziemy rozmawiać

          W zupełnie obcym języku.

           

          Gdy wreszcie te próby przejdziemy,

          Odpoczniemy sobie dwie chwilki,

          Na Bożonarodzeniowych Wyspach,

          Pod palmą z ubranej choinki.

           

           

           „SPOSÓB NA RODZINNE SMUTKI”

          Czasem się zdarza tak, niestety,

          Że mama martwi się – jak to kobiety.

          By szybko przerwać te smutne chwile,

          Jak tylko potrafię, mówię najmilej:

           

          „Nic się nie martw serce moje,

          Oddaj mi zmartwienia swoje,

          Nakarmię nimi babci kurczęta,

          Będziesz już zawsze uśmiechnięta!”

            

          I już się śmieje rodzinka cała,

          Wierzcie mi wszyscy! To zawsze działa.

            

          Czasami znowu bywa tak,

          Że czymś się smuci mój młodszy brat.

          I choć to jeszcze bobas uroczy

          Ja mówię wtedy, patrząc mu w oczy:

           

          „Nic się nie martw mój malutki,

          Daj mi wszystkie twoje smutki,

          Zamknę je szczelnie w wielkim worku,

          Już zawsze będziesz w dobrym humorku!”

           

           I już się śmieje rodzinka cała,

          Wierzcie mi wszyscy! To zawsze działa.

           

          A gdy mój tata ma kłopoty,

          I na zabawę nie ma ochoty,

          Mówię mu wtedy stanowczym głosem,

          Z dezaprobatą kręcąc nosem;

           

          „Nic się nie martw, mój tatulku

          Przyprowadź troski swoje na sznurku,

          Ja je wywiozę w dalekie strony

          Będziesz już zawsze zadowolony!”

           

          I już się śmieje rodzinka cała,

          Wierzcie mi wszyscy! To zawsze działa.

           

          Oni też sposób mój stosują

          I z powodzeniem wykorzystują,

          Kiedy to ja mam muchy w nosie

          Lub z różnych przyczyn jestem nie w sosie!

           

           I już się śmieje rodzinka cała.

          I ja się śmieję – To zawsze działa!

           

           

          Imię i nazwisko autora: Patrycja Łabuda

          Klasa: IV

           

          „JESIEŃ”

          Ech jesieni, jesieni, jesieni.

          Po cóż troska, czemu łzy?

          Czemu wleczesz z sobą mgły?

          Moje serce chcesz odmienić?

           

          Szare łąki straszą wkoło,

          Wicher w polu na źdźbłach gra.

          Och, w mojej duszy niewesoło!

          Niewesoło, oj, ta, da…

            

          Ech, jesieni otrzyj łzy!

          Nie gnęb smutkiem dookoła,

          Bo poszczuję na Cię psy,

          Przecież muszę być wesoła!

           

           

          „KRASNOLUDEK”

          Pewien chłopiec, chociaż mały,

          Był naprawdę bardzo śmiały.

          Codziennie sam chodził do lasu,

          Bo nikt dla niego nie miał czasu.

            

          A bardzo chciał spotkać krasnoludka,

          Takiego – w czerwonych butkach.

          Kiedyś od dziadka się dowiedział,

          Że taki krasnal pod dębem siedział.

           

          Do samej ziemi miał bródkę,

          I zjadał czarną jagódkę.

          Był mały jak taty duży palec,

          I nie bał się wcale, a wcale.

           

          Zaprosić chciał chłopiec krasnoludka,

          Do swojego domu lub ogródka,

          Żeby się z nim bawić, podziwiać motyle,

          Żeby mieć kolegę – tylko tyle.

           

           

          „MOJA MIEJSCOWOŚĆ”

          Moja miejscowość jest nieduża,

          lecz prześliczna jak ta róża.

          Są w niej lasy, pola, łąki

          Oj, nie zniosłabym z nią rozłąki.

          Jest też zalew pełen wody,

          co  w letnie dni dodaje ochłody.

          Mamy również Staszicowski dworek,

          w którym możesz poprawić swój humorek.

          Obok dworka Święty Florian stoi,

          To patron strażaków, ognia się nie boi.

          Są też inne ciekawostki,

          A miejscowość ta to Mostki.

           

           

          „WRÓBELEK”

          Wróbelku, ptaszyno maleńka,

          Pociecha z Ciebie naprawdę niewielka,

          Przyjacielu z wiejskich podwórek,

          Uważaj! Wróg nadchodzi – mój Burek.

           

           

           

          Imię i nazwisko autora: Paula Skowron

            Klasa: VI

           

           

          „MARZENIA”

          Pragnę dotyku Twych rąk

          i dnia spędzenia z Tobą

          Proszę o to szczęście nie ukazujące Twego wysiłku

          Mając pretensje, rozczulam się nad sobą

          A Ty, dokąd zmierzasz u schyłku tego wieku?

          Mam swoją rzeczywistość wokół plantacji marzeń

          mój człowieku

          Młotkiem wbiję gwóźdź do deski

          by podstawa była usztywniona

          Relacja spełniania marzeń, prób spełniona

           

          „NAŁÓG”

          Kołyszę niemowlę w kołysce

          Z wiekiem dojrzewa i wybiera kierunek przechodząc barierę

          Zdarza się u niektórych

          Zaczepia o hak

          I przez przypadek wypili niewiadomo co w barze

          Zapadł w narkotyki

          Chęć nie interesowania się niczym, tylko nałogiem

          Kiedy to wszystko się odwróci?

          Córka, syn wsypali sobie sól na rany

          Matka ponosi klęskę

          Naprawdę ciągnie Cię do Hadesu?

          Pomogę zwalczyć Ci jak mogę twą ucieczkę

          Otwórz się na świat, błagam!

          Otwórz mi drzwi, bo zamknięta twa grota

          Przypominam sobie te dwie ekschwile spędzone z Tobą

          Odeszłaś i pomachałaś mi znów

          Uciekając w głębię nałogów

          Zwróciłam się o pomoc do Boga

          I zaczęłam działać według swych planów

           

           „SAMOTNOŚĆ”

          Zrealizowałam w młodości swe prośby i talent podarowany z nieba

          W młodości zdarzyło się to przez przypadek

          a w czasach doczesnych mam co żałować

          ale najważniejsze zdrowie moich kości

          Cóż, czasu nie da się cofnąć

          i na stałe sama do śmierci, została w łóżku z różańcem w ręku

          Po wydostaniu się w dojrzałości stamtąd

          naprawiła wiele w swym życiu

          Brak ojca, matki, harówka

          ale za to mogę zacząć jeszcze raz

          Z czyjego powodu premedytacji dano mi to cierpienie?

          Potem, liczy na siebie tętniąc życia uroków mimo swej woli

          Przed nadejściem na świat grozy

          smutek, samotność, strach

          Potem u boku ktoś zabity na wojnie

          a samotność lata w domu seniora

          Wychodząc z sierocińca odetchnęła z ulgą

          Napisała list i wrzuciła go do jeziora

          Kąśliwy, uprzykrzony był ten wiek minionych lat

          utęskniony do mety

          Przekraczając margines

          uradowana, bo zażyle wkroczyła w dal

           

           

          Imię i nazwisko autora: Martyna Dolęga

           Klasa: VI

            

          „MARTYNKA W KRAINIE CZARÓW”

           

          To był czwartek. Nie, nie, to jednak był piątek po obiedzie. Nieważne, to był pierwszy od dwóch tygodni słoneczny dzień, więc Martynka wraz

          z koleżankami postanowiły zrobić sobie piknik  na polanie. Gdy dziewczynki poszły po resztę rzeczy, Martynka pilnowała koca. Nagle zauważyła jakiegoś nieznajomego, który zbliżał się w stronę dziewczynki. Podszedł i zapytał:

          - Czy to ty jesteś Martyna?

          - Tak to ja, a czego pan chce ?

          Nieznajomy nic nie odpowiedział tylko sięgnął do kieszeni i wyciągnął tajemniczą mapę, po czym odszedł. Martynka przestała pilnować koca i poszła zgodnie z kierunkiem wskazanym na mapie:

          „Dwadzieścia metrów na północ, dojdziesz do brzozowego lasu. Idź dziesięć metrów na południe, będziesz musiała wejść do starego wielkiego dęba i gdy będziesz

          w środku zapukaj w niego cztery razy”.

          Martynka tak właśnie zrobiła i w pewnym momencie zapadnia umieszczona w dębie otworzyła się. Przerażona, znalazła się w jakimś zakurzonym pomieszczeniu. Pobiegła szybko do drzwi. Dziewczyna zaczęła iść ciemnym wilgotnym korytarzem. Nagle usłyszała cichutką muzykę, zaczęła biec za dźwiękiem. Na końcu korytarza stał malusi namiot cyrkowy, a w środku byli malutcy akrobaci i połykacze ognia, malutkie tygrysy i słonie. Martynka szybko wybiegła z namiotu ku najbliższym drzwiom. Za nimi znajdowała się jakaś tajemnicza kobieta, która powiedziała:

          -Jeśli chcesz by twoje dwie przyjaciółki wyszły z lochów musisz zdobyć klucz!

          -Klucz, ale do czego?

          -Pospiesz się,  masz godzinę!

          Nagle kobieta zniknęła w chmurze dymu. Martyna nie miała pojęcia, gdzie ma się skierować. W pewnym momencie dziewczynka spojrzała w górę  i zauważyła szyb wentylacyjny. Podsunęła krzesło pod wywietrznik, otworzyła klapę i wyszła na powierzchnię. Nagle otoczyły ją skrzaty i powiedziały:

          -Wsiadaj na wielbłąda, bez gadania, wio!

          Wielbłąd ku zdziwieniu Martynki uniósł się w niebo. Zdawało jej się, że lecą godzinami, lecz trwało to tylko parę minut. W mgnieniu oka znalazła się w bajkowo pięknej i spokojnej okolicy. Nagle słoneczne niebo zasłoniły ciemne gradowe chmury, zaczął wiać wiatr, a z nieba lunęły strugi deszczu, które po krótkiej chwili zamieniły się w śnieg. W pewnym momencie podeszła do niej jakaś nieznana dziewczyna i powiedziała :

          - Chodź do mojej jaskini!

          Gdy ją tam prowadziła, Martynka trochę się bała, lecz po krótkiej chwili jej obawy znikły. Dziewczyna była jej wzrostu, miała szpiczaste uszy niczym elf i piękne długie srebrne włosy. Nie mogła się powstrzymać i zapytała:

          -Przepraszam, jak masz na imię?

          -Mam na imię Valvana.

          -Bardzo ładnie, jak długo jeszcze będziemy szły?

          -Już jesteśmy.

          Przed ich oczami ukazała się jaskinia. Valvana otworzyła drzwi i Martyna zobaczyła bardzo przytulne mieszanko. Pokój przypominał mieszkania zwykłych ludzi, poza jednym względem - ściany były  z litej skały.

          - No powiedz jak się tu dostałaś?

          - Tak naprawdę to nie wiem.

          Valvana była bardzo miła. Przygotowała bardzo obfity poczęstunek. Na stole leżały nieznane owoce, które wyglądem przypominały jabłka, a po spróbowaniu Martynka stwierdziła, że smakiem też. Po krótkiej chwili rozmawiały jak dwie najlepsze przyjaciółki. Martynka zapytała:

          - A czy ty mieszkasz sama?

          Nagle usłyszały pukanie do drzwi. To był chłopak Valvany -  Max.

          W pewnym momencie Martynka obudziła się z myślą, że to był tylko sen, lecz gdy otworzyła oczy ujrzała twarz Valvany.

          - Martyna, nic ci nie jest? Zemdlałaś!

          - Spokojnie nic mi ni jest. Jak to? Jak ja mogłam zemdleć???

          - Podmuch wiatru otworzył drzwi i przez przypadek dostałaś nimi w tył głowy.

          Nagle usłyszałam głos mojej mamy:

          - Martynko! Martyna! Pobudka! Wstawaj, czas do szkoły!

          Wtedy uśmiechnęłam się szeroko i bardzo mocno uścisnęłam mamę, a chwilę potem chwyciłam telefon i zadzwoniłam do moich dwóch przyjaciółek.

           

           

          Imię i nazwisko autora: Anna Żak

          Klasa: VI

           

          „LEŚNE ECHA…”

          Za górami, za łąkami, w środku lasu, była sobie mała chatka, w której mieszkał leśniczy Antoni. W pobliskiej wiosce słynął ze swojego dobra. Zawsze można było na niego liczyć w potrzebie. Kochał zwierzęta i uwielbiał pomagać ludziom. Często bywał w Słonecznej Dolinie. Była to wioska leżąca tuż za lasem. Wybierał się tam raz w tygodniu. Odwiedzał wtedy rolnika Jana, od którego brał siano i inną paszę dla zwierząt.

          Pewnego wieczora spotkał dziwną kobietę, trzymającą w rękach dużo ziół. Twarz miała zniszczoną, pełną zmarszczek, a włosy zaplecione w warkocz, przykryte chustką. Jednak z daleka było widać, że ma dobre serce. Leśniczy zatrzymał się na środku dróżki. Tajemnicza kobieta stanęła przed nim i powiedziała:

          - Szukam drogi do wsi.

          Antoni wskazał jej drogę. Nieznajoma w podziękowaniu dała mu wiązkę dziwnych ziół i nakazała:

          -Proszę je zaparzyć, gdy będzie coś panu dolegać.

          Kiedy leśniczy dotarł do swej chaty, był zmęczony i postanowił rozpalić ogień w kominku. Kiedy siedział zamyślony w swoim fotelu, przypomniał sobie o ziołach, które dostał od napotkanej kobiety. Od jakiegoś czasu bolała go głowa, więc zrobił sobie z nich wywar. Nie smakował mu, ale miał pomóc, tak powiedziała kobieta. Gdy zrobiło się już późno, Antoni położył się do łóżka. Nagle usłyszał dziwne szepty dobiegające zza okna. Zaniepokojony wyjrzał przez okno i ujrzał stado leśnych zwierząt, które rozmawiały szeptem między sobą. Leśniczy zrozumiał ich mowę, jednak nie słyszał na jaki temat rozmawiają. Postanowił wyjść przed dom. Kiedy zwierzęta go zobaczyły, spłoszyły się i uciekły w głąb lasu. Wtedy Antoni stwierdził, że wszystko mu się przyśniło, do momentu, aż usłyszał słabiutki głosik dobiegający z ziemi. Był to głos kreta Lucjana. Jakiś czas leśniczy nie mógł uwierzyć, że słyszy zwierzęta. Aby się upewnić, zapytał go:

          - Co tu robisz? Czy ja mógłbym ci w czymś pomóc?

          Wtedy kret Lucjan zawołał wszystkie leśne zwierzęta.

          - Antoni, możesz nam pomóc! Prosimy Cię!

          Wtedy Antoni zapytał kreta czym się martwią i co może dla nich zrobić. Zwierzęta wytłumaczyły Antoniemu swój dylemat. Chciały, aby Antoni nie pozwolił budowlańcom na wycinkę lasu. Leśniczy był człowiekiem o dobrym sercu i zgodził się im pomóc. Pożegnał się ze zwierzętami i poszedł spać.

          Następnego dnia wpadł na dobry, lecz ryzykowny dla siebie pomysł. Chciał, żeby budowlańcy wycieli las będący jego własnością, ponieważ nie mieszkały tam żadne zwierzęta. Antoni miał nadzieję, że ten plan się uda. Umówił się na spotkanie z budowlańcami na wtorek. Był dopiero poniedziałek.

          Każdego ranka spotykał się ze zwierzętami w głębi lasu. Dziś było podobnie. Omówił z nimi swoje plany na spotkanie z budowlańcami. Początkowo zwierzęta nie chciały się zgodzić na takie poświęcenie ze strony leśniczego.

          - Przecież to cały twój majątek, przechodzący z pokolenia na pokolenie – mówiły.

          Jednak Antoni przekonał je, że tak będzie najlepiej.

          We wtorek rano Antoni ubrał się w mundur leśniczego i ruszył na bój z władzami. Był bardzo zaniepokojony swoją decyzją. Wtedy przypomniał sobie swój cel życiowy „Pomagać innym”. To rozwiało wszystkie jego wątpliwości. Niestety, jego plan nie powiódł się. Jednakże nie dał za wygraną i umówił się na następne spotkanie. Miało ono być w czwartek. Tak właśnie upłynął wtorek.

          Po południu w środę poszedł do rolnika Jana. Gdy wracał, natknął się na tę samą dziwną kobietę, co dała nu naręcze ziół. Z nadzieją, że mu pomoże opowiedział jej o swoim problemie. Kobieta po wysłuchaniu Antoniego nic nie powiedziała, tylko dała mu inne zioła niż ostatnio. Rzekła jedynie:

          - Gdy będzie pan u budowlańców, proszę położyć te zioła na biurku.

          Antoni wrócił do domu i poszedł spać z nadzieją załatwienia sprawy pomyślnie.

          W czwartek rano, Antoni ubrał się w pośpiechu chowając zioła do kieszeni i popędził do biura budowlańców. Po przybyciu na miejsce, zrobił tak, jak kazała mu kobieta.

          Po powrocie do domu, zwołał wszystkie zwierzęta, aby ogłosić dobrą nowinę. Rzekł:

          - Słuchajcie, budowlańcy wybudują miasto w innym miejscu. Nie musicie się martwić o swój dom.

          Wszyscy się bardzo ucieszyli, a najbardziej Antoni.

          Następnego dnia leśniczy udał się do wioski, żeby podziękować dziwnej kobiecie. Długo ze sobą rozmawiali. Te chwile spędzone razem zaowocowały miłością. Zakochali się w sobie i żyli długo i szczęśliwie w zgodzie z naturą.    

           

          Imię i nazwisko autora: Adrian Kowalski

          Klasa: V

           

          "Jutro w świat…"

           

          Jeśli chcecie kochani

          Usłyszeć jakie mam plany

          To powiem wam w sekrecie-

          Ruszam by poznać jesień!

          Obserwować będę dokładnie

          Wszystko co mi w oko wpadnie:

          śliwki, kasztany, grzyby, żołędzie

          Wieczorem ognisko płonące wszędzie

          I jeszcze oczywiście-czerwone i złote liście

          A gdzie i kiedy to się stanie?

          To wam powiem każde zdanie!

           

           

           

          "Welon w moim akwarium"

           

          Szarogęsi się jak jaki hrabia!

          Przegania mniejsze rybki

          i pokarm im ciągle podjada…

           

          Przegląda się w każdej szybie,

          jakby sprawdzał - gdzie korona?

          Srogo patrzy na inne ryby…

           

          Często można takiego Welona

          Spotkać w paczce, klasie czy szkole.

          Ja jednak zwykłe rybki wolę!