Dnia 5 kwietnia 2008 r. grupa turystów Szkolnego Klubu Krajoznawczo - Turystycznego ze szkoły w Parszowie wyruszyła po raz kolejny na trasę pod znanym hasłem „ Borem, lasem świętokrzyskim.” Tym razem szlak wiódł z Michniowa do dzielnicy Rejów w Skarżysku.
Wyzwanie podjęło 26 śmiałków: kl. III - Jakub Gembski, kl.IV – Jowita Bujnowska, Angelika Miernik, Milena Filipiak, Anna Żak, Sylwia Głowacz, Martyna Dolęga, Beata Dudek, Damian Wojtachnio, Mateusz Kubicz, kl. V – Patryk Berus, Karolina Błaszczyk, Maja Fabijańska, Kamila Jałowska,Grzegorz Linkiewicz, Adrianna Nowak, Konrad Nowak, Anita Lipińska, Magdalena Szlęzak, Jarosław Włodarczyk, Daria Wojtachnio, Bartosz Wojciechowski, kl. VI – Aleksandra Jasińska, Karolina Kowalczyk, Mateusz Płusa, Wioletta Żak. Imponującą grupą 26 „super trampów”zaopiekował się „sztab” klubu w osobach: Katarzyna Lipińska, Agata Fokt i Grażyna Frankiewicz.
Na pewno przykro było wstać tak wcześnie w dniu wolnym od nauki, ale po pokonaniu własnej słabości, potem mogło być już tylko lepiej. I było. Pierwszy plus: ładna, słoneczna pogoda i ciepło.Po przyjeżdzie do Skarżyska udaliśmy się na miejsce zbiórki, gdzie czekał autokar, który miał nas zawieżć do Michniowa. Dobry nastrój dopisywał wszystkim, bo nie wyobrażamy sobie, aby wędrować z ponurakami. Do plecaka, oprócz stałego wyposażenia trzeba zabrać dobry humor i już. W czasie drogi do Michniowa opiekunowie próbowali wprowadzić grupę w nastrój wędrówki poprzez wykonanie kilku znanych i nieznanych jeszcze uczniom piosenek turystycznych. Po przybyciu na miejsce startu zgromadziliśmy się przy płycie zbiorowego grobu pomordowanych w czasie wojny mieszkańców wsi.
Krótką historię tego zbiorowego mordu na ludności polskiej opowiedział mam przewodnik Witold Zajączkowski, zwiaząny osobiście i uczuciowo z jedną z rodzin, gdyż jego żona Regina, z domu Żołądek, pochodzi z Michniowa. Jako ciekawostkę można podać, że urodziła się 4. 04. 1944 r. i mieszkała tu pod nr 44.Druga, istotna informacja – pani Regina to siostra dziadka naszych uczniów – Pawła i Krzysztofa Żołądek Dziadek to pan Jerzy Żołądek, a siostra Zofia mieszka naprzeciw mogiły w Michniowie. Czwórka okazała się szczęśliwa dla pani Reginy i jej rodziny, bo wszyscy przeżyli.Biorąc pod uwagę datę pacyfikacji mieszkańców łatwo sobie odliczyć, że żona pana Zajączkowskiego była wtedy w brzuszku swojej mamy, Anny. Jednak większość mieszkańców nie miała tyle szczęścia i 12 – 13. VII. 1944 r. okazał się dla nich ostatnim, tragicznym dniem ich życia.
Jak doszło do tej tragedii? Oto krótki rys historyczny:
W czasie II wojny światowej Michniów był siedzibą sztabu partyzanckiego zgrupowań "Ponurego" (zanim zgrupowanie przeniosło się na Wykus). Wielu mieszkańców wsi bądź było członkami AK i BCh, bądź aktywnie współpracowało z partyzantką (np. sklep rodziny Materków był punktem kontaktowym dla oficerów i żołnierzy, którzy dołączali do oddziałów "Ponurego", a większość dostarczanego partyzantom prowiantu pochodziła właśnie z Michniowa).
W wyniku zdrady ppor. Jerzego Wojnowskiego "Motora" w dniu 12 lipca 1943 hitlerowskie komando otoczyło wieś kordonem żandarmów i rozpoczęło akcję pacyfikacyjną. Stu mieszkańców (głównie mężczyzn) spalono żywcem w domach i stodołach lub zastrzelono, ponad pięćdziesiąt osób wywieziono do obozów.
Wieść o akcji pacyfikacyjnej dotarła do "Ponurego" zbyt późno, by interweniować. Dowództwo oddziału zdecydowało się na akcję odwetową i w nocy 12/13 lipca pod wsią Łączna zatrzymano pociąg pośpieszny Warszawa-Kraków i zastrzelono (wedle źródeł partyzanckich) około 180 Niemców. Na burtach wagonów partyzanci wyryli napisy Za Michniów. Mimo postanowienia "Ponurego" o ewakuacji reszty mieszkańców Michniowa pozostali oni w ocalałych domach. 13 lipca rano ten sam niemiecki oddział antypartyzancki dokończył dzieła zniszczenia wsi: rozstrzelano wszystkich mieszkańców, których zastano w wiosce, spalono wszystkie ocalałe po akcji z 12 lipca zabudowania. Władze okupacyjne zakazały odbudowy wsi i uprawy michniowskich pól. Na płycie grobu zbiorowego umieszczono 203 nazwiska ofiar pacyfikacji, co może być liczbą niepełną - inne źródła wspominają nawet o 230 osobach zabitych. Wśród ofiar było trzydzieścioro liczących mniej niż 10 lat. Najmłodsza ofiara - Stefan Dąbrowa miał 9 dni.
Tylko niewielu mieszkańców przeżyło pacyfikację, a mianowicie grupa 16 osób, której Niemcy nie zabili, pozostawiając jako świadków.
Po przedstawieniu krótkiej historii tamtych tragicznych wydarzeń, minutą ciszy uczciliśmy pamięć ofiar masowej egzekucji. Następnie udaliśmy się na plac wypełniony krzyżami zwożonymi tutaj przez ludzi z całej Polski jako znak pamięci o ofiarach wojny, a zwłaszcza o mordowanych w różny sposób i w różnych miejscach mieszkańcach wsi, gdyż muzeum w Michniowie jest jedynym w Polsce – Muzeum Martyrologii Wsi Polskiej.
Przy wejściu na plac znajduje się Pieta – rzeźba wykonana na wzór Piety Michała Anioła przedstawiającej Matkę Boską, trzymającą na kolanach martwego Chrystusa. Tutaj matka trzyma na rękach martwego syna. Warto też zwiedzić wybudowane obok mogił muzeum, gdzie można zapoznać się z pamiątkami, posłuchać nagrań świadków, obejrzeć filmy.
Wszyscy, którzy chcieliby oddać hołd pomordowanym w okrutny sposób mieszkańcom mogą uczestniczyć w corocznej mszy św. na placu w dniu 12 lipca.
W tych okolicach znajduje się także płyta, upamiętniająca mordowanych w czasie wojny leśników, którzy pomagali partyzantom, ukrywali ich itp.
Po wykonaniu pamiątkowego zdjęcia, wyruszyliśmy na szlak. Po drodze mogliśmy obserwować budzącą się do życia przyrodę. Ktoś zauważył pierwsze kwiaty wiosenne (przylaszczki, zawilce – są chronione, więc nie należy ich zrywać), ktoś inny motyle, na zalewie w Suchedniowie podziwialiśmy piękne łabędzie i kaczki, których dzieci nie omieszkały nakarmić. Idąc wzdłuż rzeki Kamionki zaobserwowaliśmy powstające siedlisko bobrów – żeremie. Bobry budują swoje siedliska z drzew, gałęzi, trawy i mchu. Ścinając drzewa bobry starają się, aby przewracały się one w kierunku rzeki. W ciągu dnia trudno jednak spotkać te zwierzęta, bo są one aktywne nocą.
Przy głównej drodze do Suchedniowa minęliśmy pomnik przyrody ożywionej – dąb szypułkowy, na którym owoce umieszczone są na długich szypułkach ( jest też dąb bezszypułkowy, gdzie owoce – orzechy, zwane żołędziami, nie mają szypułek). Ciekawostka – drewno dębu należy do najbardziej poszukiwanych gatunków drzew rodzimego pochodzenia, m. in. do produkcji mebli.
Jednym z punktów naszych wędrówek jest chrzest tych, którzy są na rajdzie pierwszy raz. Pomysły były różne – wypicie soku z cytryny, próbowanie soli, jednak z braku w/w rekwizytów, Konrad Nowak zaproponował klęczenie na szyszkach. Uczniowie dowolną ilość minut w miarę swoich możliwości starali się wykonać zadanie.
Opiekunowie zagrzewali do wędrówki piosenką, gdyż trasa była długa i pokonanie jej wymagało wiele wysiłku. Każdy mógł zbadać swoje możliwość fizyczne, a jeśli bolały nogi, to przecież nie mamy kondycji Roberta Korzeniowskiego.
W końcu dotarliśmy do celu, a był nim Rejów i pozostałości postaszicowskiego pieca hutniczego. Wytapiano tu żelazo dzięki spalaniu węgla drzewnego. Dziś możemy oglądać tylko ruiny, które dla prawdziwego amatora historii, stanowią okazały zabytek inżynierii z osiemnastego i dziewiętnastego wieku. Tutaj przy ognisku upiekliśmy kiełbaski, wypiliśmy pyszną, jak zwykle kawę zbożową (hit rajdu to ta kawa) i po skonsumowaniu tychże z pieśnią na ustach (nielicznych) udaliśmy się na dosyć odległy przystanek (pokonanie odcinka – Rejów - Zachodnie ). Co niektórzy już zwątpili, ale podjęli to ostatnie w tym dniu wyzwanie.
Zapewniamy, że warto było, bo inwestujecie w siebie. Teraz pozostały tylko wspomnienia i pamiątkowy piękny dyplom, który jako przechodni wędrował z rąk do rąk. Kto szybko zapomni o bolących nogach, kurzu i zmęczeniu, zapraszamy już teraz na rajd czerwcowy - zwany Lizakowym.